Szlak Wygasłych Wulkanów, o długości około 100 km, biegnie, a jakże… przez Krainę Wygasłych Wulkanów czyli Pogórze Kaczawskie. Trasa zaczyna się (bądź kończy, zależnie od tego, z której strony idziemy) w Złotoryi, a kończy na Legnickim Polu. Ciężko nazwać go górskim, ciężko też szukać na nim górskich wyzwań, bo tych brakuje. Czy warto zmierzyć się z tym szlakiem? Odpowiem na to pytanie w dalszej części.
Co to jest Szlak Wygasłych Wulkanów?
Szlak Wygasłych Wulkanów to turystyczny szlak oznaczony kolorem żółtym. Prowadzi on, jak już wspomniałem, ze Złotoryi do Legnickiego Pola przez Pogórze Kaczawskie, zwane często Krainą Wygasłych Wulkanów. Szlak ma około 100 km i przebiega przez wszystkie najważniejsze miejsce związane z wulkaniczną historią tego regionu, a jest ich całkiem sporo. Dowody na wulkaniczne pochodzenie tutejszych wzniesień są widoczne gołym okiem i nie trzeba posiadać wielkiej geologicznej wiedzy z tego zakresu. Są to między innymi góry Grodziec i Ostrzyca, będące dawnymi wulkanami; swoim kształtem wulkany jak najbardziej przypominają. Innymi dowodami są wychodnie skalne takie jak Organy Wielisławskie, Małe Organy Myśliborskie, czy Czarcia Skała. Przez wszystkie te miejsca Szlak Wygasłych Wulkanów przebiega.
Opis przejścia Szlaku Wygasłych Wulkanów
Przejście tego szlaku od Złotoryi do Jawora zajęło mi trzy dni. Odpuściłem sobie ostatni etap, z dwóch powodów. Pierwszy to bardzo słabe możliwości transportu gdziekolwiek z Legnickiego Pola, a drugim była atrakcyjność szlaku. Od Jawora szlak prowadzi nas już po terenie płaskim przez różne wsie do kropki, dlatego postanowiłem swoje przejście zakończyć w Jaworze. Jestem jednak trochę ciekaw, czy dalsza trasa ma jeszcze jakieś nawiązanie do wulkaniczności tego rejonu.
(Przypis późniejszy)
Jakiś czas później, po powstaniu tego tekstu, miałem okazję poznać i rozmawiać z prezesem Jaworskiego koła PTTK, który troszeczkę naświetlił mi sytuacje szlaku od Jawora do Legnickiego Pola. Otóż szlak ten był pociągnięty tamtędy ze względu na historyczne pola złotonośne.
Drugim ważnym powodem jest Wachlarz Filarów w Mikołajowicach, zaraz przy wzniesieniu Łomnik, znajduje się dawny kamieniołom, w jego okolicy możemy natrafić kolejną wychodnię słupów bazaltowych, która ma bezpośrednie nawiązanie do wulkaniczności tego regionu.
Dzień 1. Złotoryja – Przysiółek Zielonka. Złotoryja, na szagę, Grodziec i Szwenkfeldyści.
Swoją drogę zaczynam w Złotoryi w parku na rynku: tutaj znajduje się żółta kropka oznaczająca początek Szlaku Wygasłych Wulkanów. Jest punkt dwunasta, a z wieży kościelnej dobiegają mnie dźwięki złotoryjskiego hejnału. Hejnał w Złotoryi jest dość nietypowy, a właściwie jedyny w swoim rodzaju. Jest to hejnał gitarowy, nagrany przez Jana Borysewicza, znanego z zespołu Lady Pank. Jeśli jesteście ciekawi jak to brzmi kliknijcie tutaj . Od niedzieli do czwartku można usłyszeć go w wersji skróconej, za to w piątki i soboty w pełnej okazałości. O Złotoryi można by naprawdę sporo pisać, bo historia jej jest bardzo długa. Ja przytoczę jeszcze tylko jedną ciekawostkę: pod względem prawnym Złotoryja jest najstarszym miastem w Polsce, bo już w 1211 roku książę Henryk I Brodaty nadał jej prawa miejskie na prawach magdeburskich. Ja jednak przyjechałem tutaj w celu zmierzenia się ze szlakiem, więc nie zastanawiam się nad tym dłużej, tylko ruszam w drogę.
Początek szlaku jest całkiem nieźle oznaczony, więc nie mam problemów żeby opuścić miasto, po drodze mijając rzekę Kaczawę. Pierwsze kilometry to marsz wzdłuż kolejnych dróg. Dopiero kawałek dalej asfalt zamieniam na szutrową drogę, aż do Oczka Złotoryjskiego (zamkniętego obszaru z oczkiem wodnym). I tutaj zaczynają się pierwsze schody: szlak ani żadna ścieżka w terenie nie istnieją. Kilkukrotnie upewniam się z mapą w wersji papierowej (najaktualniejsze dostępne wydanie) i dostępnymi aplikacjami (mapa-turystyczna i mapy.cz), czy nie oszalałem i faktycznie szlak teoretycznie przebiega w miejscu gdzie stoję. Jednak przede mną ściana lasu, chaszczy i śmieci, bez maczety nie podchodź. No nic, postanawiam ominąć ten fragment “szlaku” i pójść jednak na szagę przez pole. Po około kilometrze docieram do leśnej drogi, która pokrywa się według map z moim szlakiem, więc idę. Wędrując przez las, natrafiam w końcu na jedno, ledwo widoczne oznaczenie żółtego szlaku. Oznacza to, że idę dobrze, ale szlak mógł zmienić przebieg lub był bardzo dawno nieodnawiany. Nie pozostaje mi nic innego, jak podążać dalej tą drogą. Po przejściu około dwóch kilometrów po wyjściu z lasu, spotykam trzech Panów znakarzy, odnawiających właśnie Szlak Wygasłych Wulkanów. Okazuje się, że żółty szlak doczekał się nowych oznaczeń, a odcinek, który był nie do pokonania, gmina obiecała doprowadzić do porządku. Dlatego, drogi czytelniku, jest szansa, że idąc tym szlakiem, przejdziesz szlakiem, a nie na szagę przez pole.
Dalej szlak już był dość ładnie oznaczony, więc poszło sprawnie. Docieram do wsi Wojcieszyn, nazywanej też wsią Don Kichota. Skąd u licha Don Kichot w Wojcieszynie? Niestety nie udało mi się tego dowiedzieć. Mimo to wieś w 2015 roku, w ramach akcji “Wioska z Pomysłem” postawiła na ten właśnie motyw. W okolicy znajdują się dwie ścieżki dydaktyczne, a w samej wsi na różnych posesjach znajdują się wiatraki i tablice informacyjne związane z tą postacią. Szczerze, to tłumów turystów nie zaobserwowałem, a nawet lokalnej ludności nie udało mi się spotkać, żeby kogoś zapytać, dlaczego akurat Don Kichot. Szlak dalej prowadzi nas główną drogą, do Uniejowic. Upał doskwiera bardzo, słońce smaży, a w zasięgu wzroku żadnego sklepu. Dlatego zatrzymuję się przy jednym z domów i pytam mieszkańca czy mógłby mi uzupełnić wodę w bukłaku. Zimna kranówka ratuje mi życie.
Zostawiam w tyle Uniejowice i zbliżam się do lasu. Pogoda zmienia się błyskawicznie, jeszcze przed chwilą umierałem z gorąca, a teraz pada deszcz. Jednak po takim upale deszcz przynosi mi ulgę, a iść w nim to przyjemność. Trwa to krótko, a i ja zaraz docieram do kolejnej miejscowości czyli Grodźca. Najpierw wsi; taką samą nazwę nosi wieś, wzgórze i zamek na wzgórzu. We wsi wreszcie odnajduję sklep i mogę kupić coś zimnego do picia. Tutaj faktyczny przebieg szlaku z tym na mapie się ciut różnią. Faktyczny przebieg szlaku to główna droga obok sklepu, potem szlak przebiega przy pałacu z XVIII w. i biegnie do wzgórza Grodziec (389m n.p.m.). Wzniesienie to jest dość strome i przypomina trochę malutki wulkan; oczywiście nie jest przypadek. Zbudowane z bazaltu wzgórze Grodziec to pozostałość po dawnym wulkanie. Na jego szczycie znajduje się piętnastowieczny zamek Grodziec, gdzie zorganizowany jest teraz hotel. Szlak na sam szczyt nie wchodzi, dlatego ja również odpuszczam.
Od Grodźca mój szlak przebiega wspólnie ze szlakiem zielonym, czyli Szlakiem Zamków Piastowskich. Szlak ten zaczyna się w zamku Grodno w Zagórzu Śląskim, biegnie przez prawie 150km i kończy się właśnie w zamku Grodziec. Drogi prowadzą nas znowu do wsi Grodziec, którą teraz przecinamy i idziemy w kierunku Nowej Wsi Grodziskiej, a potem do miejscowości Czaple, gdzie żegnamy się na jakiś czas ze Szlakiem Zamków Piastowskich. Dalej przez las, aż do przecięcia z drogą nr 364 łączącą Złotoryję z Lwówkiem Śląskim. W tym miejscu znajduje się pomnik upamiętniający 40-lecie lokalnego koła łowieckiego. O ile sam pomnik jest informacją mało atrakcyjną, o tyle warto wspomnieć że po drugiej stronie drogi, trochę na lewo, widać drewniany budynek. Budynek ten może awaryjnie posłużyć za schronienie lub nawet nocleg. Jest to stodoła, z małym poddaszem. Powoli należało się już rozglądać za miejscem na nocleg, ale jakoś tak głupio spać w czyjeś stodole bez zgody właściciela. Dlatego miejsce traktuję jako awaryjne, a sam idę dalej. Minusem do tej pory był brak jakichkolwiek wiat turystycznych i niestety miało się to szybko nie zmienić.
Kolejne kilometry zaprowadziły mnie do Twardocic. Twardocice to kolejna ciekawa historycznie wieś, bo od XV do XVII wieku zamieszkiwana przez protestantów zwanych szwenkfeldystami. To nazwa odłamu stworzonego przez Kaspara Schwenkfelda, który początkowo nie zamierzał tworzyć odrębnego kościoła. W wyniku prześladowań zmuszony był uciekać wraz z grupą wyznawców swojej doktryny. Odłam szwenkfeldystów istnieje do dzisiaj. Żyją oni w Stanach Zjednoczonych i liczą około 3 tysięcy. W samych Twardocicach pozostały po nich ruiny kościoła oraz pomnik. Powoli zmierzcha dlatego nie mam czasu szukać jeszcze pamiątek po protestantach.
Szlak Wygasłych Wulkanów prowadzi mnie teraz już między polami, żeby za chwilę znowu spotkać się ze znanym nam już szlakiem zielonym, który będzie nam towarzyszył aż do Ostrzycy. Zrobiło się już ciemno, a ja muszę iść wspomagając się światłem z czołówki. Zrobiłem już ponad 30km, a na szlaku nie spotkałem ani jednej wiaty turystycznej. Mijam przysiółek Zielonka i dochodzę do lasu. Tutaj spotykam Singletrack, przy którym znajduje się wiata. Skręcam więc w ten szlak rowerowy, aby po jakimś czasie dotrzeć do zbiornika retencyjnego i zadaszenia, pod którym mogę spędzić noc. Jestem zdrowo zmęczony, dlatego zasypiam bardzo szybko.
Dzień 2. Ostrzyca, Ostrzyca Proboszczowicka, Organy Wielisławskie
Noc była całkiem ciepła i pogodna, na moje szczęście nie padało. Rano dość wypoczęty mogłem ruszać w dalszą drogę. Najpierw musiałem wrócić do Szlaku Wygasłych Wulkanów. Droga prowadziła mnie do Ostrzycy (501 m n.p.m.), najwyższego wzniesienia Pogórza Kaczawskiego. Warto zauważyć, że na Ostrzycy znajduje się rezerwat Ostrzyca Proboszczowicka, przez co często szczyt błędnie jest nazywany w ten sposób. Prostuję: wzgórze nazywa się Ostrzyca, a rezerwat na nim to Ostrzyca Proboszczowicka. Szlak Wygasłych Wulkanów na sam wierzchołek nie prowadzi, ale ja nie mogłem sobie odpuścić przyjemności zdobycia tego szczytu. Tym bardziej, że wzgórze jest piękne i od razu przywodzi na myśl stożek wulkaniczny, którym oczywiście jest! Niestety, poranny skwar i wilgotność powodowały, że widoczność ze szczytu nie była powalająca.
Chwilę odpocząłem na szczycie, przypominając sobie legendę o tym, skąd w okolicy swego czasu wzięło się tylu protestantów (między innymi wspomniani wcześniej szwenkfeldyści). Otóż legenda mówi, że kiedyś diabeł porywał protestantów i pakował ich do wielkiego worka. Pewnego razu nocą przelatując nad Krainą Wygasłych Wulkanów, diabeł zahaczył o Ostrzycę, i ci nieszczęśnicy wysypali mu się po całej okolicy. Po chwili czas było wracać na szlak; ten prowadził mnie w dół i do Proboszczowa, u podnóży, mijając wiatę turystyczną przy parkingu. W Proboszczowie udało mi się namierzyć sklep. W samą porę, bo schodząc z Ostrzycy, wypiłem resztkę wody z bukłaka. Do sklepu trzeba odbić trochę ze szlaku, na szczęście niedaleko.
“W Proboszczowie jest całkiem ładnie i Ostrzyca ładna. Tylko ten zapach”-mówi do mnie Pani. “Jaki zapach?” – pytam zdziwiony, bo nic nie czuję. “No dzisiaj to akurat nie czuć, ale czasami to smród taki, że wytrzymać się nie da”, słyszę odpowiedź. “A skąd ten zapach?” – pytam zaintrygowany. “A, o tam, jest świniarnia. Smród idzie stamtąd”. Na szczęście tego dnia faktycznie nic nie było czuć, ale wyobrażam sobie, że dla mieszkańców tego urokliwego zakątka może to być faktycznie spory problem.
Szlak wiedzie mnie tuż obok sporej świniarni, a potem znowu przez pola. Słońce w tym czasie wzeszło już wysoko i pali niemiłosiernie. Przede mną kilka kilometrów przez odsłonięty, prawie pustynny odcinek. Dobrze, że w sklepie uzupełniłem zapas wody w bukłaku. Droga dłuży mi się okropnie, ale w końcu docieram do Sokołowca, gdzie znajduję miejsce pod mostkiem i w bezimiennej rzeczce chłodzę stopy. Kiedy ruszam dalej, czuję się jak nowo narodzony. Niestety, uczucie to szybko mija, bo znowu czeka mnie odcinek przez odkryty teren. Na szczęście, dużo krótszy. Po jakimś czasie docieram do dawnego młyna wodnego na Kaczawie, u stóp wzgórza Wielisławka, gdzie znajduje się restauracja i agroturystyka “Młyn Wielisław”. Postanawiam odpocząć tutaj chwilę i zjeść. Zamawiam pierogi ruskie, które uwielbiam. Pierogi naprawdę pychotka, niestety w tej cenie porcja bardzo mała, dlatego postanawiam szybko iść dalej, a dojeść paprykarzem za chwilę przy Organach Wielisławskich, do których docieram idąc wzdłuż Kaczawy.
Organy Wielisławskie to pomnik przyrody nieożywionej. W tym miejscu jeszcze w XIX w. znajdował się kamieniołom, a dziś chroni się tutaj unikatowe odsłonięcie porfirów. Mają one kształt cztero- lub pięciokątnych słupów o średnicy 20-30 cm. Przybrały one taką formę w trakcie stygnięcia magmy w kominie wulkanicznym. Miejsce to jest naprawdę niezwykłe.
Nasz szlak dalej kluczy między okolicznymi wzgórzami, przecinając wieś Gozdno (brak sklepu), aż do Kondratowa. Tutaj przyjdzie nam wrócić na asfalt, szlak prowadzi nas przez całą wieś, gdzie na końcu dopiero udaje się znaleźć jakiś sklep. Woda skończyła mi się za Gozdnem, więc już od jakiegoś czasu szedłem wysuszony na wiór. Powoli zaczyna się zmierzchać, a ja dziś postanowiłem znaleźć nocleg w cywilizacji. Dwa dni upału dały mi się we znaki i marzyłem o prysznicu. W Kondratowie nie udało się znaleźć noclegu (prócz jednej drogiej agroturystyki), za to udało się znaleźć prawdziwą jurtę, a właściwie nawet dwie! Skąd pośrodku Pogórza Kaczawskiego jurty? To pozostanie dla mnie zagadką, ale widok jurt jest mi znany z Azji Centralnej. Szlak odbija od drogi, ale ja postanawiam trochę zmodyfikować trasę, aby znaleźć jakiś nocleg w kolejnej wsi o nazwie Pomocnie. Udało się! Znalazłem dość skromną agroturystykę, o której mogę powiedzieć jedynie, że była. W każdym razie prysznic udało się wziąć, a tak naprawdę o to mi chodziło.
Dzień 3. Czartowska Skała, Park Krajobrazowy Chełmy, Małe Organy Myśliborskie, Jawor
W Pomocnem na szczęście też był sklep, więc rano udało mi się uzupełnić zapasy. Mijając zabytkowy kościół św. Marcina i zabytkową pocysterską plebanię, przyjdzie mi się wspiąć na wzgórze zwieńczone kolejnym cennym pomnikiem przyrody. Tym razem docieram do Czartowskiej Skały (463 m n.p.m.). Tym razem mamy do czynienia ze skałą tefrytową, która znowu zastygała w kominie wulkanicznym, zatykając go. Kiedyś uważano, że Czartowska Skała jest bazaltem, ale dziś dzięki możliwościom badania skał wiemy że nie jest to bazalt, ale na oko podobny do niego tefryt. Słońce znowu grzeje, dlatego szybko uciekam dalej.
Schodzę ze wzgórza, a po chwili docieram do asfaltowej drogi, wzdłuż której przyjdzie mi chwilę dreptać. Po mojej prawej stronie wznoszą się zalesione Muchowskie Wzgórza, z rezerwatem przyrody Mszana i Obłoga. W rejonie Pogórza Kaczawskiego mamy mnóstwo rezerwatów przyrody i obiektów chronionych. Prócz pomników i rezerwatów przyrody mamy jeszcze Park Krajobrazowy Chełmy, przez który właśnie wędrujemy. Dochodzimy do wsi Myślinów (sklepu znowu brak). W oddali słyszę nadchodzącą burzę, ale póki co nie pada, więc idę dalej. Po jakieś godzinie docieram do kolejnego rezerwatu przyrody. Wąwóz Myśliborski to jeden z ciekawszych rezerwatów w okolicy, jednak tym razem nie zwiedzam tego miejsca, tylko idę prosto do Myśliborza. Obok Centrum Edukacji Ekologicznej i Krajoznawstwa “Salamandra” (dawne schronisko młodzieżowe) dogania mnie burza. Na szczęście mogę się schować pod wiatą i przeczekać ulewę.
Pada długo, ale w końcu przestaje i mogę ruszać w dalszą drogę. Właściwie to myślałem, że przestało padać, a tylko padało mniej. Padająca mżawka już mi nie przeszkadza. Szlak kieruje mnie do kolejnego ważnego miejsca w Krainie Wygasłych Wulkanów. Docieram do Małych Organów Myśliborskich na wzgórzu Rataj. Małe Organy Myślibiorskie to kolejny czop zatykający komin wulkaniczny: tym razem jednak jest to bazalt. Znowu mamy do czynienia z dawnym kamieniołomem, a dziś z pomnikiem przyrody. Żeby do nich dotrzeć, trzeba odbić jakieś 100 metrów z naszego żółtego szlaku.
Szlak Wygasłych Wulkanów poprowadzi nas jeszcze obok punktu widokowego, a potem już w dół i polami w kierunku Jawora. Po chwili dochodzimy do ulicy, którą dojdziemy już do samego Jawora. Po drodze można podziwiać jeszcze panoramę Pogórza Kaczawskiego, a dalej Sudetów Środkowych. Wyraźnie widać charakterystyczny Chełmiec i Trójgarb. W Jaworze postanawiam skończyć swoją wędrówkę, o czym pisałem na początku tego posta. O samym Jaworze można by też pisać bardzo dużo, bo miasto jest interesujące. Ma ono kilka ciekawych rzeczy do pokazania, ale najważniejszą atrakcją jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO Kościół Pokoju. Historię tego miejsca ciekawie opisuje Darek z bloga sekulada.com. A ja wracam do domu.
Kilka statystyk ze Szlaku Wygasłych Wulkanów:
Dzień 1
czas: 9:14 h, dystans: 34,19 km, podejście: 397 m
trasa: Złotoryja – zbiornik retencyjny za przysiółkiem Zielonki
Dzień 2
czas: 10:10 h, dystans: 31,60 km, podejście: 574 m
trasa: zbiornik retencyjny – Pomocne
Dzień 3
czas: 6:40 h, dystans: 22,97 km, podejście: 274 m
trasa: Pomocne – Jawor
Suma: czas: 26:04 h, dystans: 88,76 km, podejście: 1245 m
Do liczenia statystyk używam zegarka Suunto Ambit 3 Peak. Czas liczony jest od momentu wyjścia do momentu skończenia trasy, łącznie z przerwami.
Jeśli spodobał Ci się ten post, lubisz zaglądać na naszego bloga i chcesz, abyśmy nadal go rozwijali, zapraszam do wsparcia nas przez platformę Patronite. Każdy może zostać patronem bloga fundacji Polska górom! Wesprzeć nas możesz już od 5 zł miesięcznie. Dziękujemy!
Podobał Ci się ten post? Znasz Krainę Wygasłych Wulkanów i chcesz coś dodać, lub chcesz o coś zapytać? Szedłeś Szlakiem Wygasłych Wulkanów? Znasz może jeszcze inne ciekawe szlaki na Pogórzu Kaczawskim? Może chcesz się podzielić doświadczeniem? Pozostaw ślad w postaci komentarza. Jeśli chcesz pomóc w rozwoju bloga, udostępnij dalej, niech trafi do większego grona czytelników.