Howerla. Trekking grzbietem Czarnohory. Góry na Ukrainie

Howerla zdobyta, trekking grzbietem Czarnohory zrobiony, a na wpis trzeba było długo czekać. Po pół roku jednak przyszedł czas na popełnienie posta z majówkowej wędrówki przez góry Ukrainy. Chciałoby się robić takie rzeczy na bieżąco i wrzucać na bloga, ale nie zawsze jest czas, nie zawsze są chęci. Potem jakoś tak zapał umiera, szczegóły zanikają w pamięci, a post w postaci odgrzanego kotleta mija się z celem. Przez to właśnie sporo ciekawych historii, które mogłyby, lub nawet powinny się znaleźć na blogu przepadło bezpowrotnie. Przemyślenia zaginęły, emocje opadły i to jest trochę smutne, ale jednak Howerla i Czarnohora na bloga trafią, bo są naprawdę tego warte.

Majówka na Ukrainie

Dojazd na Ukrainę w tym roku okazał się wybitnie kłopotliwy i uciążliwy. Pociąg nocny, którym zdarzało mi się już nieraz na Ukrainę jechać, przed samą majówką był tak zapchany, że wyjście z przedziału i dojście do toalety było niemożliwe. Ludzie byli po prostu wszędzie: na dowód tego konduktor nie pojawił się przez całą drogę ani razu. Jasne jest, że nie miał nawet możliwości przedostać się przez pociąg, ale jestem pewien, iż obawa przed linczem była równie mocnym argumentem, aby jednak odpuścić sprawdzanie biletów. Swoją drogą zastanawiam się, ile osób zdecydowało się oddać bilety po fakcie, bo skoro nie zostały skasowane, to można je zwrócić. ICC powinno jeszcze przeprosić i dawać czekoladę do zwrotu pieniędzy. Po wyjściu z pociągu problem z busem do granicy, bo cały ten dziki tłum ruszył w tym samym kierunku. Nam się udało dostać chyba dopiero do czwartego czy piątego busa.

Kolejne miejsce uciążliwe to granica: kto był już na Ukrainie i przekraczał granicę w Medyce, ten wie, że bywa tam różnie, ale bardziej uciążliwe jest wracanie do Polski. Tym razem jednak tłumy majówkowiczów chętnych na odwiedzenie Ukrainy były olbrzymie. Czas leciał a masa ludzi gęstniała i kolejka się wydłużała. Nam się w miarę udało i staliśmy tylko półtorej godziny. Pech chciał, że od kilku dni strona ukraińska wprowadzała jakieś systemowe “udogodnienia” i wszystko szło bardzo powoli.

Zdjęcie z marszrutki z innego wyjazdu

Jesteśmy na Ukrainie, ale co to? Tuż po wyjściu z terminala obskakują nas taksówkarze i proponują podwózkę do Lwowa. Właściwie to nic nowego, ale cena którą podają jest absurdalnie wysoka. Doskonale wiem, że szukają i znajdą ludzi skorych zapłacić każdą kwotę. Tym bardziej, że dworzec w Szeginie również jest już okupowany przez tłumy. Jednak tutaj doświadczenie może pomóc. Większość z turystów czeka na marszrutkę i chce kupić bilet u kierowcy. Tymczasem w budynku dworca jest kasa, gdzie można bilet kupić, a kierowca ma obowiązek najpierw zabrać tych, co mają już bilety. Kupuję na dworcu bilet dla całej ekipy i udaje nam się dopchnąć do pierwszej marszrutki.

Ten fragment teoretycznie nie wnosi nic do gór na Ukrainie, ale piszę go, żeby uświadomić Wam, że warto zwrócić uwagę na takie elementy jak pociąg i dojazd. Przez całe te komplikacje z ledwością udało nam się zdążyć na pociąg w kierunku Zakarpacia, gdzie miała się zacząć nasza przygoda z granią Czarnohory.

Jak dojechać na Zakarpacie i w góry Czarnohory?

Najprostszym i najwygodniejszym sposobem jest oczywiście pociąg ze Lwowa. Interesują nas pociągi relacji Lwów – Rachów (Львов – Рахов). Rozkład jazdy, ceny, czas przejazdu sprawdzimy na oficjalnej stronie kolei ukraińskich i tam też zakupimy bilety. Nie będę podawał szczegółów przejazdu, bo to się co chwilę zmienia i najlepiej jest sięgnąć do źródła.

Dworzec we Lwowie. Zdjęcie również z innego wyjazdu

W naszym przypadku pociąg ruszał po 15. Celem była miejscowość Kwasy (Квасы), skąd chcieliśmy czerwonym szlakiem wystartować w pasmo Czarnohory. Podróż trwała około 7 h, ale była przyjemna, bo w wagonie sypialnym, czyli plackarcie, mogliśmy wreszcie odpocząć w ludzkich warunkach. Nasze PKP może się uczyć od wschodnich sąsiadów, co to znaczy komfort podróży i punktualność!

Pierwszy nocleg w drodze na szczyty!

Czarnohora i góry Ukrainy to całkiem inna bajka niż nasze polskie wędrówki. Pasmo Czarnohory, które jest najbardziej turystycznym pasmem na Ukrainie, jest i tak dziksze niż Bieszczady czy Beskid Niski, które w Polsce uchodzą za dzikie. Dlatego szykując się na wędrówkę przez grań Czarnohory musimy się zaopatrzyć we własny sprzęt biwakowy. Namiot, śpiwór czy mata samopompująca to podstawa, ale dobrze mieć jeszcze sprzęt do szykowania posiłków, czyli palnik, menażki/garnczki itp.  Reszta ekwipunku według własnego uznania. Zakładam, że szykując się na wyprawę w góry za wschodnią granicą, jesteś już zaznajomiony chociaż z podstawami wędrówek górskich.

Wracając jednak do naszego początku. Na stacji w Kwasach wysiedliśmy długo po zmroku. Na pierwszy dzień mieliśmy zaplanowane tylko opuszczenie miejscowości i znalezienie miejsca noclegowego. Miejscowość Kwasy znajduje się na wysokości około 500 m n.p.m. Ze stacji udaliśmy się w stronę “centrum”, tam odnaleźliśmy czerwony szlak, który miał nam towarzyszyć w dalszej drodze. Szlakiem opuściliśmy Kwasy i powoli ruszyliśmy ku przygodzie. Znalezienie dobrego miejsca noclegowego okazało się łatwiejsze niż myśleliśmy. Udało się nawet bez rozbijania namiotu. Przy wejściu do rezerwatu (Karpacki rezerwat biosfery) znajduje się budka strażnicza. Sam obiekt niestety jest zamknięty, ale na “poddaszu” dostępnym z zewnątrz znajdzie się przyjemny kąt do spania. My byliśmy tam w maju i akurat była sobota. Ani wieczorem, ani rano strażnika nie spotkaliśmy, jednak słyszałem historie, że czasami urzęduje na miejscu i pobiera drobną opłatę za spanie na poddaszu. Dzień kończymy na wysokości ok. 600 m n.p.m.

Chatka strażnika rezerwatu Patrząc z bliska można jednak znaleźć miejsce dla siebie Na poddaszu jest idealne miejsce na nocleg!

Petros, pierwsza granica 2000 m n.p.m.

Pogoda zapowiadała się dobrze, a to ważne przed wyjściem na grzbiet w góry wyższe. Wypoczęci, po dobrze przespanej nocy mogliśmy ruszać w drogę. Szlak prowadził nas ciągle w górę, niestromo, ale jednak podejście było długie. Najpierw lasem, potem ten zaczął się przerzedzać, a naszym oczom ukazały się fantastyczne widoki. Nasza wędrówka dopiero się zaczęła, więc jeszcze nie zdążyliśmy się nimi nasycić. Marsz był bardzo przyjemny, słońce świeciło, a my co jakiś czas mogliśmy uzupełnić wodę w przydrożnych źródełkach. Pierwszy postój zaliczamy na Połoninie Menczul: znajdują się tam sezonowo używane zabudowania pasterskie. Kilka kroków dalej znajduje się schowana za drzewami Wysokogórska Stacja Biologiczna, widać tylko bramę wjazdową.

Pierwsze widoki i pogoda genialna

Mijane po drodze zabudowania pasterskie na Połoninie Menczul Połonina Menczul Połonina Menczul

Idąc dalej, miniemy dwa dogodne miejsca na rozbicie namiotów; oba są oznaczone na mapach. W sezonie ponoć można tu spotkać nocujących. Na jednym z tych miejsc robimy przerwę obiadową. Jesteśmy gdzieś na wysokości 1500 m n.p.m. W koło widać całe mnóstwo krokusów. W czasie, kiedy turyści tłoczą się w Tatrach, żeby je zobaczyć, a TPN wystawia strażników w dolinach, my obcujemy z nimi sam na sam.

Krokusów były całe setki Krokusy w Czarnohorze 😉

Po wejściu wyżej pojawia się coraz więcej łat śnieżnych. Śniegu zalegającego jako takiego póki co nie widać, ale łat jest sporo. Ostatnie strome podejście po kamieniach i jesteśmy na naszym pierwszym szczycie, Petros, 2020 m n.p.m. Na szczycie znajduje się krzyż prawosławny i kapliczka.

Na ostatnim planie widać Popa Iwana i zarys Białego Słonia

Chwilę odpoczywamy i ruszamy dalej. Tym razem strome zejście ze strony wschodniej i sporo śniegu, co owocuje to kilkoma upadkami. Raki absolutnie nie są wymagane, ale na mokrym śniegu i błocie łatwo wyglebić. Chwilę później jesteśmy już na przełęczy Kakaradza (1544 m n.p.m.). Nawet nie zauważyliśmy kiedy uciekło nam 500 m na wysokości. W tym miejscu dochodzi do nas niebieski szlak. Powoli trzeba pomyśleć nad noclegiem; tutaj kilka grup rozbiło swoje obozy. My jednak stwierdzamy, że idziemy dalej. Jeszcze kawałek maszerujemy i docieramy do zabudowań należących do obsługi rezerwatu. Znajdują się tutaj schron zimowy z piecem (latem ponoć bufet), schron turystyczny, budynek parku (latem ponoć urzędują tutaj strażnicy), a kawałek dalej kapliczka. Budynek parku stoi otworem i jest to idealne miejsce na nasz dzisiejszy nocleg. Nocuje tu kilka grupek, ale domek jest spory i piętrowy, więc każdy się zmieści. Zaraz przy budynku znajduje się źródełko i toalety; szkoda że z tych drugich nie wszyscy korzystają, przez co okolica jest mocno zanieczyszczona. Na terenie przyległym znajduje się jeszcze miejsce na ognisko, ruszt i ławeczki ze stołami, więc jest tu całkiem przyjemna infrastruktura turystyczna.

Na szczycie Petrosa 2020 m n.p.m. Widok z Petrosa Schodzimy na przełęcz Połonina Skopeska Miejsce kolejnego noclegu. W środku jest całe mnóstwo miejsca A tak prezentuje się z zewnątrz

Howerla: decydujące starcie

Przed nami dzisiaj kulminacyjny punkt wędrówki przez ukraińskie góry, ostatnia prosta i podejście pod Howerlę, najwyższy szczyt Ukrainy. Będzie to nasze drugie podejście. Rok wcześniej również atakowaliśmy Howerlę, ale czasu nam zabrakło i musieliśmy się wycofać. Tym razem czasu mamy spory zapas, i nawet jeśli przyszłoby nam przeczekać załamanie pogody, to mamy taką możliwość. O załamaniu pogody nie może być jednak mowy: majowe słońce pięknie świeci, a na niebie nie ma ani jednej chmurki. Ruszamy dalej czerwonym szlakiem, najpierw delikatnie w górę, aż do połączenia ze szlakiem żółtym, a tam już zaczyna się ostatnie podejście. Po jakiś 30 minutach znajdujemy się na szczycie Ukrainy. Howerla (2061 m n.p.m.) zdobyta! Chwilę tu odpoczywamy i robimy całą serię zdjęć, bo widoczność jest wspaniała. Schodzimy dalej czerwonym szlakiem z południowo-wschodniej strony.

Wreszcie Howerla, najwyższy szczyt Ukrainy Jeszcze krótki postój przy schronie Szczyt Howerli

Dalej już czeka nas przejście granią. Średnia wysokość to jakieś 1850 m n.p.m. Wielkich podejść dziś już nie będzie, ale kilka mniejszych się jeszcze trafia. Po drodze zdobywamy kulminacje Breskłu (1911 m n.p.n.), Pożyżewskiej (1822 m n.p.m.), Dencesza (1848 m n.p.m.) i Turkula (1933 m n.p.m.). Kawałeczek za szczytem Turkul pod przełęczą Turkulską znajduje się jezioro Niesamowite, gdzie między kosodrzewiną rozbijamy namioty. Nocuje tutaj kilka grup, więc nie jesteśmy sami. Dziś nie zrobiliśmy dużo, ale na szczęście nie musimy się śpieszyć. Bezchmurne niebo, ciągłe słońce, plecak i podejścia wyciskają z człowieka ostatnie siły.

Howerla została już w tyle

Dencesz (1848 m n.p.m.) i Howerla w tle

Jezioro Niesamowite widoczne z Turkula (1933 m n.p.m.) Widok z “okna” 😉

Pop Iwan, Biały Słoń i ostatnia prosta

Noc była bardzo ciepła. Tak ciepła, że musiałem się rozbierać, chociaż wieczorem w głowie miałem wizję zimna. W końcu byliśmy na wysokości 1750 m n.p.m., a był dopiero początek maja. Dzień na starcie znowu bezchmurny, zdecydowanie mamy farta. Wracamy na grań i podążamy dalej szlakiem. Najpierw bezimienna kulminacja (1910 m n.p.m.), potem kolejno Brebenskul (2035 m n.p.m.), Dzembronia (1877 m n.p.m.), aż docieramy do szczytu Pop Iwan (2028 m n.p.m.).

Granią ciąg dalszy

Ponownie Pop Iwan i coraz lepiej widoczny Biały Słoń Pop Iwan już tuż, tuż

Pop Iwan (Pip Iwan) to trzeci co do wysokości szczyt Czarnohory. Szczyt ciekawy, ponieważ znajdują się na nim ruiny dawnego obserwatorium astronomiczno-meteorologicznego. Olbrzymi obiekt, potocznie nazywany “Białym Słoniem”, posiadał pięć pięter! Obserwatorium powstało w latach 1936-38. Dziś to już niestety ruina. Zabezpieczona za to, a funkcjonuje tam placówka Ukraińskiej Służby Górskiej, której partnerem jest polski GOPR. Nie tak dawno powstały plany odbudowy budynku i stworzenia tam wielofunkcyjnego obiektu, ale póki co, to więcej się mówi niż robi. Ponoć w sytuacjach nagłych (jeśli akurat ktoś jest w środku) można tam znaleźć schronienie.

Ruiny obserwatorium astronomiczno-meteorologicznego Biały Słoń

Tyle już za nami. Grzbiet Czarnohory

Z Popa Iwana schodzimy nadal czerwonym szlakiem na południe. Mijamy Vaskul (1730 m n.p.m.) i wchodzimy w granicę lasu. Kawałek dalej odbijamy w szlak zielony. Można kontynuować szlakiem czerwonym, ale my mamy inny plan. Dochodzimy do połoniny Vertopy, gdzie znajduje się niestety zniszczony domek pasterski (w kryzysowej sytuacji można jednak się tam przespać) i źródło. W oddali słychać nadchodzącą burzę. Przyśpieszamy kroku, bo do celu mamy jeszcze kawałek drogi. Mijamy jeszcze połoninę Hawarienkę, skąd schodzimy już do szutrowej drogi. Zielony szlak dalej prowadzi nas cały czas drogą, aż do zabudowań dawnej leśniczówki.

Połonina Vertopy

W zabudowaniach dawnej leśniczówki znajduje się polskie schronisko “Uroczyszcze Komen”. Założone i prowadzone przez Marcina, którego odwiedzaliśmy rok wcześniej. W zeszłym roku tutaj zaczynaliśmy przygodę, tym razem postanawiamy tutaj zakończyć. W Komenie zawsze znajdzie się miejsce do spania i coś do jedzenia. Warunki w schronisku panują surowe, ale to właśnie o to chodzi! Kąpiel w strumieniu, piec, jednak najważniejsze to doborowe towarzystwo. Warto samemu sprawdzić.

Zabudowania Schroniska Uroczyszcze Komen.

P.S. Ostatnie dwa zdjęcia pochodzą z wcześniejszego roku, z mojej pierwszej wizyty w Komenie.

Statystyki przejścia:

Dzień 1: dystans – 1,57 km, podejście – 57 m, zejście – 12 m, czas – 0:20 h
Dzień 2: dystans – 21,27 km, podejście – 1524 m, zejście – 595 m, czas – 9:37 h
Dzień 3: dystans – 10,34 km, podejście – 940 m, zejście – 741 m, czas – 7:17 h
Dzień 4: dystans – 23,43 km, podejście – 784 m, zejście – 1646 m, czas – 9:32 h

Suma: dystans – 56,61, podejście 3105 m, zejście – 2994 m, czas – 26:44*

*czasy liczone są od momentu wyjścia, do momentu dotarcia na nocleg razem z przerwami.

Nasza trasa na mapie. www.mapy.cz

Mapa pokazuje trochę inne wartości, a moje statystyki są zapisywane za pomocą zegarka z GPS.


Inne artykuły na blogu fundacji

Jeśli macie ochotę coś jeszcze poczytać to zapraszamy do innych naszych postów zajrzyjcie tutaj.

A może macie ochotę poczytać o naszych działaniach jako fundacja? Zajrzyjcie tutaj!



Jeśli spodobał Ci się ten post, lubisz zaglądać na naszego bloga i chcesz, abyśmy nadal go rozwijali, zapraszam do wsparcia nas przez platformę Patronite. Każdy może zostać patronem bloga fundacji Polska górom! Wesprzeć nas możesz już od 5 zł miesięcznie. Dziękujemy!


Podobał Ci się ten post? Byłeś już na Zakarpaciu lub masz zamiar je odwiedzić? Może udało Ci się zdobyć Howerlę? Lubisz góry na Ukrainie? Pozostaw po sobie ślad w postaci komentarza, a jeśli chcesz pomóc w rozwoju bloga, udostępnij go dalej.

Scroll to Top